Na ostatni plener wybraliśmy się troszkę dalej. "Troszka" wynosiła około 12 tysięcy km. Troszkę inny był tam również klimat, ustrój, muzyka, jedzenie, a nawet samochody…
Zjeździliśmy pół wyspy, większość odbywała się w rytmie salsy i czaczy…
…i smakowała jak mojito…
Między ucztami, poranną jajecznicą a wieczorną langustą odkrywaliśmy tajemnice tej magicznej wyspy…
Byliśmy w prawdziwej dżungli…
w pewnej twierdzy…
w parku narodowym Topes de Collantes
w pewnym barze…
oczywiście w Havanie…
na plantacji trzciny cukrowej…
w zagłębiu tytoniowym Vinales:
i nad cudnym Morzem Karaibskim…
We wszystkim pomagali nam niezastąpieni przewodnicy: Kyky, Fari i oczywiście Madzia nasza kochana…
Zachowywaliśmy się nieraz niczym japońska wycieczka, fotografując wszędzie i wszystko…
Wobec niektórych trzeba było zastosować delfinoterapię…
Zrelaksowani mogliśmy już wrócić do Havany…
pełnej "modelin"
bezpańskich psiaków:
wielkich fal na Maleconie…
i nieustająco wielkiego Che…
Taijdo i Przemku! Gratuluję zorganizowania tej wyprawy – było „w pytę”!!! Dzięki